Etykiety

niedziela, 25 lutego 2018

Kulig i Kotula.

Ewie udało się dorwać kontakt do woźnicy robiącego kuligi. po szybkiej akcji pojechaliśmy do Bondyrza na półkulig...Dlaczego półkulig?? Wprawiliśmy w zdumienie naszego pana od koni, bo poprosiliśmy aby zawiózł nas do lasu (z Bondyrza do Bliżowa - ok. 7 km) a my wrócimy sobie sami piechotą... Śmiał się i dziwił bo jeszcze w jego karierze nie spotkał się z taką prośbą... 


Sielskie wiejskie widoczki - stąd startujemy.







Pod tartakiem spotykamy się z woźnicą... 

 Ustalamy trasę i hajda...

Mała przerwa przy starym młynie.


Kilka fotek i jedziemy dalej...




Dziś będą same  śliczne domki... I co jeden to ładniejszy...





Każdy sam wybierał sobie stopień trudności trasy... :-) 


A to rzecz jakiej już spotkać się nie spodziewałem... Zagata na ścianie domu...








Ognisko z pysznościami... czego to my tam nie mieliśmy ze sobą... 




Fot. Jerzy.



Roztoczańskie klimaty...
 Klimat jest.... 

Przezorni przygotowani na wszystko...

Golgota - tak to nazwaliśmy. 


A to widok niespotykany... No wiało trochę.. :-)
Fot. Jerzy.
Wspomniana w tytule Kotula Góra.
Tylko my, droga i nic więcej...
 A czasami i takie coś... :-)

 Piękne chwile...

Siedem kilometrów saniami i siedem powrotu pieszo... I trudno jest mi stwierdzić która część imprezy była lepsza... :-)

sobota, 17 lutego 2018

Gdzieś niedaleko nas....


Gdzieś niedaleko nas, bo wystarczy wziąć mapę i narysować kawałek szlaku. Na 99% okaże się on ciekawym i satysfakcjonującym. Tak było w przypadku tej eskapady... 


Roztocze - Gdzież jest tak pięknie jak tu....

Na samym początku zaskoczenie...  Drogę przebiegło nam całe stado dzików...
Stado przebiegło, a my zanurzyliśmy się w las...  Ten sam w którym zniknęło stado... :-)

Przysmaki na trasie - muffinki Magdy.


Fot. Magda GT




Śnieg dopisał. Widoki dopisały. Słoneczko świeciło. Czego chcieć więcej??

Fot. Magda GT

Fot. Magda M.


Fot. Magda M.






Idąc nieśpiesznie mamy czas na oglądanie. 
 Ktoś tu kiedyś mieszkał...
Rowerowy incydent   :-) 


Tak naprawdę to szliśmy nie za bardzo zważając na zaplanowana trasę...

 Dzięki temu trafialiśmy w takie oto miejsca.


I takie perełki udało się wypatrzeć.

A tu zaczyna się kosmos... 
Tak naprawdę nieplanowany. Na horyzoncie zamajaczył krzyż. Poszliśmy w jego stronę.
 Nieziemsko i niesamowicie.
 Jeszcze mam dreszcze...


Powoli zmierzamy do mety. Kilometrów wyszło tylko troszkę więcej niż w planach.

Do dobrego człowiek jakoś szybko się przyzwyczaja... Kończymy obiadem. 
Bigos, gryczaki, pierogi i placki ziemniaczane - wszystko pyszne. 

Pozdrawia błękitna ręka przygody...(PS. Dłoń prosto z aparatu. Fotoszopy na oczy nie widziała... :-D )