Gdzieś niedaleko nas, bo wystarczy wziąć mapę i narysować kawałek szlaku. Na 99% okaże się on ciekawym i satysfakcjonującym. Tak było w przypadku tej eskapady...
Roztocze - Gdzież jest tak pięknie jak tu....
Na samym początku zaskoczenie... Drogę przebiegło nam całe stado dzików...
Stado przebiegło, a my zanurzyliśmy się w las... Ten sam w którym zniknęło stado... :-)
Przysmaki na trasie - muffinki Magdy.
Śnieg dopisał. Widoki dopisały. Słoneczko świeciło. Czego chcieć więcej??
Idąc nieśpiesznie mamy czas na oglądanie.
Ktoś tu kiedyś mieszkał...
Rowerowy incydent :-)
Tak naprawdę to szliśmy nie za bardzo zważając na zaplanowana trasę...
Dzięki temu trafialiśmy w takie oto miejsca.
I takie perełki udało się wypatrzeć.
A tu zaczyna się kosmos...
Tak naprawdę nieplanowany. Na horyzoncie zamajaczył krzyż. Poszliśmy w jego stronę.
Nieziemsko i niesamowicie.
Jeszcze mam dreszcze...
Powoli zmierzamy do mety. Kilometrów wyszło tylko troszkę więcej niż w planach.
Do dobrego człowiek jakoś szybko się przyzwyczaja... Kończymy obiadem.
Bigos, gryczaki, pierogi i placki ziemniaczane - wszystko pyszne.
Pozdrawia błękitna ręka przygody...(PS. Dłoń prosto z aparatu. Fotoszopy na oczy nie widziała... :-D )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz